Od czego zależy sukces?

Czas na pierwszy merytoryczny artykuł na tym blogu. Nie może to być przecież nic innego jak próba wypunktowania Wam od czego obiektywnie zależy sukces podczas karpiowej sesji wędkarskiej. Od razu zaznaczam, że w tym poście nie wyjaśnię wszystkiego od A do Z, bo to temat na książkę, albo przynajmniej znaczną część tego bloga. Zrobię to w osobnych wpisach i w zakresie, w którym posiadam doświadczenie praktyczne. Tu skupię się na wprowadzeniu do danego elementu oraz dodatkowo wyjaśnię dlaczego nie wolno go bagatelizować. Postaram się przekonać Was, że warto zmienić Wasze przyzwyczajenia jeśli są one podytkowane innymi priorytetami. W kolejnych sekcjach – czynniki sukcesu uszeregowane od najważniejszego.

1. Wybór miejsca położenia zestawu

Bardzo rzadko będąc nad wodą widzę wędkarzy, którzy na rzutowym łowisku badają dno za pomocą markera. Czy zawsze mam to szczęście, że wszyscy po prostu znają doskonale swoje stanowiska i nie potrzebują niczego sprawdzać? Czasami próbuję to zweryfikować i pytam spotkanych po drodze na miejscówkę o głębokość na ich stanowiskach. Okazuje się, że często wękdarze jej nie znają, albo podają liczbę, którą zapamiętali z mapki na stronie danej wody i zazwyczaj wartość ta już dawno przestała być aktualna. Podobnie ma się pytanie o strukturę i ukształtowanie dna. Naprawdę rzadko kiedy jestem w stanie usłyszeć, że ktoś obławia ciekwą rynę, górkę, blat i jest w stanie powiedzieć czy zestaw leży na żwirze, mule, glinie czy piasku. Nazywając rzeczy po imieniu dużo osób łowi na ślepo, rzucając tak naprawdę w losowe miejsce. Licząc, że do sukcesu przyczynią się inne czynniki, jak chociażby dobrej jakości zanęta, lub przynęta.

Od razu dodam, że jako osoba potrafiąca obserwować, nie mogę się podpisać pod abolutną krytyką tego podejścia. Losowe miejsce jest w stanie przynosić ryby. Pamiętam jak kiedyś czytałem komentarze pod jednym z filmów na Youtube, w którym ekipa kilku chłopaków wywoziła zdalnie sterowaną łódeczką typu „golasek” z Aliexpressu swoje zestawy na całkiem sporym zbiornku, na otwartej wodzie i ewidentnie zrzucali je w tak naprawdę losowych miejscach. Autor filmu pod pytaniem o to jak wytypowali miejscówki wprost przynał się, że nadzieję pokładał w dobrej zanęcie i przynęcie, którą wywoził po prostu daleko od brzegu. Powiedzmy sobie szczerze, jesteśmy w stanie w ten sposób łowić ryby, mało tego może trafić się nam nawet dwudziestka. Prawdą jest także to, że osoba starannie typująca miejscówkę może przyblankować wyjazd. Jeśli jest on którki, to dodatkowo straci czas na szorowanie markerem i ciężarkiem po dnie, zamiast odpoczywać przy zarzuconych wędkach. Dlaczego zatem ten wybór miejsca jest taki ważny, że został tak wyróżniony? Tutaj opiszę tylko kilka przykładów potwierdzających tę tezę. Przekazaniu Wam całej mojej wiedzy w zakresie wyboru miejsca poświęcę dedykowane wpisy na tym blogu.

Wyobraźmy sobie sytuację, że wywozimy lub rzucamy zestawem na chybił trafił i siateczka PVA z krótkim przyponem oraz tonącą przynętą ląduje nam w gąszczu podwodnych roślin. Oczywiście prawdą jest, że karpie żerują w roślinach i zjadają przytwierdzone do nich ślimaki. Jednak kulka gdzieś na dnie, zaplątana w rośliny będzie prezentować się bardzo nienaturalnie, co sprawi, że egzemplarze szczególnie ostrożne nie wpadną w naszą pułapkę. Przy próbie zassania cała mechanika przyponu może nie zadziałać prawidłowo i hak nie zaczepi się o wargę ryby. Niemniej jednak, losowo czasem może udać się coś złowić. W rzeczywistości roślinność to jedno z dobrych miejsc do łowienia, stanowi naturalną spiżarnię i miejsce schronienia wielu gatunków ryb. My jednak, by nie być na łasce przypadku, musimy wiedzieć, na jaką wysokość rośnie, czy są w niej oczka, czy umiemy je znaleźć, jakie jest na nich dno, gdzie się kończy zarośnięty obszar. Komplet tych informacji pozwoli albo dobrać idealne miejsce, gdzie świetnie zaprezentuje się nasza tonąca kulka z zanętą, albo dobierzemy lepiej taktykę do tego miejsca i zastosujemy bardzo wolno tonący chod rig, zig rig itp. Musimy wiedzieć na jakim dnie łowimy by dobrać pozostałe elementy wchodzące w skład naszej pułapki.

Innym doskonałym przykładem potwierdzającym dlaczego świadomy wybór miejsca ma znaczenie to wędkowanie na mulistym dnie. Generalnie muł dzielimy na dwa rodzaje. Pierwszy z nich to ten pozbawiony życia, w którym następują procesy rozkładu beztlenowego i emijsa siarkowodoru. Nie ma w nim organizmów takich jak larwy, stanowiących naturalny pokarm karpi. To są miejsca, których cyprinusy nie odwiedzają. Najzwyczajniej nie mają tam czego szukać. Jeśli z rzutu wbijemy w tę martwą, śimerdzącą breję ciężarek w kształcie pocisku z krótkim przyponem, poważnie ograniczamy szanse na branie. Kiedy byłem początkującym karpiarzem popełniałem ten błąd, brakowało mi wiedzy, którą dzielę się dzisiaj z Wami i blankowałem każdy wyjazd na pewne „bardzo miękkie” komercyjne łowisko. Irytowało mnie dodatkowo to, że umiejąc obserwować przyrodę widziałem w tej wodzie karpie, wiec zwalanie winy na gospodarza obiektu nie wchodziło w grę. Nie dajcie się także zwieść nie do końca rzetelnym informacjom, które można przeczytać w prasie/Internecie lub obejrzeć na filmach youtubowych. Mianowicie panuje powszechny mit, że karp za pomocą swoich doskonałych zmysłów zapachu i smaku zlokalizuje naszą przynętę w głębokim mule i wygrzebie ją stamtąd. Oczywiście, jak każdy scenariusz wędkowania w miejscu wybranym na ślepo i ten ma niezerowe prawdopdobieństwo powodzenia. Moje doświadczenia wędkarskie pokazują, że dzieje się to bardzo rzadko. O mule na pewno będę pisał więcej, podejrzewam, że nawet pojawi się post poświęcony tylko wędkowaniu w takich warunkach.

Oczywiście wspomniałem o tym nieszlachetnym rodzaju mułu. Istnieje także ten drugi, silnie natleniony, bogaty w żyjątka, które karpie uwielbiają. Jeśli znajdziemy miejsce jego styku z dnem twardym, prawdopodobnie odkryliśmy rybią stołówkę, którą cyprinusy regularnie odwiedzają. Położenie zestawu w takim miejscu daje nam spore szanse na brania. Osobiście zawsze staram się szukać takich miejsc. Co ważne są to miejsca, których położenie potrafi się zmieniać co sezon i jest to związane z niczym innym, jak intensywnym ryciem przez karpie w takich miejscówkach.

Wybór miejsca to nie tylko rodzaj dna, ale także podążanie naszych ciepłolubnych cyprinusów za masami wody o optymalnej temperaturze. Tu pojawia się nam potrzeba zgłębienia podstawowej wiedzy o zbiornikach wodnych i poznaniu pojęcia takiego jak termoklina oraz jak kształtowana jest przez wiatr. Będę o tym pisał więcej. Generalnie wędkarze często mówią, że ryby podążają za wiatrem. W każdym powiedzeniu jest nieco prawdy, ale pod warunkiem, że posłużymy się podstawami naukowymi. Wówczas postępujemy bardziej świadomie. W tym przypadku wiejący wiatr spycha masy ciepłej wody na powierzchni zbiornika w ciepłych porach roku w określoną stronę. Na przeciwnym brzegu – tym zawietrznym ma miejsce wypływ zimnych mas. Jak już sobie wcześniej powiedzieliśmy – karpie są ciepłolubne, chętnie będą podążać za wodami o wyższej temperaturze, a dodatkowo wiart jeszcze je natlenia. Dlatego wędkarze podczas wietrznej pogody mogą liczyć na lepsze wyniki w określonych obszarach ziornika. Oczywiście zasada ta ulega odwróceniu w zimne pory roku, gdy chłodny wiatr oziębia powierzchniowe warstwy i skutecznie przepędza z nich karpie. O wpływie temperatury i natlenienia będę jeszcze pisał. Uważam, że są to fundamentalne czynniki wyboru miejsca do położenia zestawu. Ich uwzględnienie zwiększa nasze szane na udaną zabawę nad wodą.

Mam nadzieję, że tymi kilkoma wybranymi przykładami uświadomiłem Wam jak ważne jest wytypowane miejsce. Najlepsza taktyka wędkarska, przynęta, zestaw nic nam nie dadzą jeśli cyprinusów nie będzie. Wiem doskonale i zaznaczałem to na wstępie, że są wśród nas wyznawcy terorii, że dobre kulki ściągną ryby z najodleglejszych obszarów. Szczerze, żadne z moich obserwacji tego nie potwierdzają. Fakt, że na branie karpia czeka się długo dowodzi, że to nie jest słuszna teza. Mało tego, twierdzę, że topowe kuleczki premium mogą przegrać konkurencję z zarówno naturalnym pokarmem typu larwy i małże, które dla starych, przebiegłych ryb są po prostu bezpieczniejsze, jak również ze zwykłą gotowaną pszenicą, którą gospodarz wody dokarmia ryby w każdy poniedziałek i przyczyny są dokładnie analogiczne. Zupełnie inaczej mają się rzeczy, gdy wartościowa, odżywcza kulka premium znajdzie się w rybiej stołówce, w której aktualnie żerują cyprinusy, albo w miejscu ich schronienia lub na trasie regularnych wędrówek. Tu prawdopodobieństwo sukcesu znacznie rośnie. Ryba staje przed dylematem zjedzienia olbrzymiej liczby uciekających jej stworzeń, by zyskać kaloryczność identyczną jak ta, którą daje nasza przynęta i zanęta podstawiona praktycznie pod sam nos.

Poznaliśmy najważniejszy czynnik sukcesu nad wodą, czas omówić drugi. Jest to taktyka i jej dobór jest najważniejszy zaraz po świadomym wytypowaniu miejsca położenia zestawu.

2. Taktyka

Pod terminem taktyki rozumiem tak naprawdę plan, listę czynności do wykonania, które spowodują, że karp popełni błąd decydując się na zassanie naszej przynęty. Jak nietrudno się domyśleć, największą rolę odgrywa tutaj rodzaj zanęty, sposób jej podawania i jej lokalizacja względem naszej przynęty. Nie sposób opisać tutaj wszystkich możliwych taktyk. Podam kilka przykładów, a potem skupię się na uzasadnieniu, czemu jest to taki ważny aspek w wędkarstwie karpiowym.

Najprostszy przykład taktyki, którą można zastosować i która jest bardzo bezpieczna, ponieważ jest oparta o nęcenie negatywne (małe ilości), to worek lub kiełbaska PVA rozpuszczające się obok naszego przyponu. Jest to świetna recepta na chłodne pory roku, takie jak wiosna, kiedy w idealnie wytypowane miejsce – zazwyczaj nasłonecznione płycizny podajemy minimum towaru. Jest to doskonale dopasowane do faktu, że karpie wówczas żerują słabo, szybko mogą się nasycić każdym pokarmem, wiec nasz woreczek pełni rolę emitera zapachów sprowadzających ryby z okolicy.

Inny przykład taktyki o zupełnie innej zasadzie działania, to pole kulek rozrzuconych kobrą w sporym rozproszeniu, zmuszających karpie do wysiłku i konkurencji przy poszukiwaniu kolejnych kąsków pożywienia. Pułapka ta jest bardzo skuteczna, ponieważ wykorzystuje fakt współzawodnictwa pomiędzy rybami, które w ferworze poszukiwań są bardziej skłonne popełnić błąd.

Jeszcze kolejny przykład to doskonale znane nęcenie długotrwałe, przyzywczajające cyprinusy do określonego miejsca i zwiększające ich poczucie bezpieczeństwa. To technika wymagająca chyba najwięcej czasu i pewności, że nikt nie zajmie nam naszej miejscówki. Bądźmy szczerzy, mimo iż jest opisywana bardzo często w prasie i książkach karpiowych, w rzeczywistości wydaje mi się, że mało kto jest w stanie ją zastosować. Pomijając już fakt kosztów, które generuje, a które raczej mogą wzbudzać niesmak wśród tych bardziej racjonalnie myślących karpiarzy. Niestety, jestem przekonany, że w dużych wodach, o bardzo małej populacji karpi może to być jedyna sensowna taktyka. Warto nadmienić, że w takim przyapdku nęcone pole ma charakter dużego obszaru, stąd też nazwa – nęcenie dywanowe.

Nęcene dywanowe, z definicji na całkiem sporym obszarze, ilościowo pozytywne (dużo towaru, starczającego na długi czas żerowania ryb), to przede wszystkim taktyka na dłuższe zasiadki. Istnieją różne podejścia do budowania tego pola, może mieć charakter nie tylko w miarę regularnej plamy, lecz być pasem równoległm, prostopadłm czy skośnym wzgędem brzegu. Wyboru kształtu dokonujemy na podstawie układu dna w określonym miejscu i spodziewanych kierunków przemieszczania się cyprinusów. Wszystkie chwyty są dozwolone by osiągnąć maksymalny poziom wabienia i ułatwić rybom odnalezienie miejsca położenia zestawu. Karpiarz, który decyduje się na takie podejście przede wszystkim chce nie tylko zatrzymać największe ryby w swoim łowisku, lecz nierzadko doprowadzić do przekarmienia mniejszych egzemplarzy i innych gatunków, które jako pierwsze wchodzą w nęcone pole. Jak powszechnie wiadomo, największe sztuki nie żerują w kotłowisku tych małych i to jest znany fakt, który ta taktyka wykorzystuje. Prawdziwe okazy trzymają się obrzeży dywanu, co sprawia, że układając przynentę na jego skraju lub całkowicie poza nim zwiększamy swoje szanse na upragnione PB. W praktyce, nęcenie dywanowe, to nie tylko długie zasiadki. Zawsze podczas krótkiej sesji mogę rozrzucić łyżką, blisko brzegu ziarno i kulki rozpraszając frakcje na sporej powierzchni i umieszacjąc gdzieś w tym obszarze przynętę, lub świadomie poza nim.

Na krótsze wyprawy, lub gdy boimy się przekarmić nasze potencjalne zdobycze, mozemy sięgnąć bo bardziej obfite formy nęcenia mimo wszystko punktowego. Gdy łowimy z wywózki możemy zdalnie sterowanym modelem wywieźć zestaw wraz z określoną porcją towaru. Wszystko powinno być w miarę skupione, chciaż tutaj dużą rolę odgrywają prądy wody i głebokość. Drobinki zanęty takie jak flejki, kukuryda, pellety, opadają po stożku i na dnie mogą utworzyć całkiem spore pole wokół zestawu. Na wodach rzutowych, lub gdy po prostu preferujemy tę formę, towar możemy podawać za pomocą rakiet i spoda. Niestety im dalej, tym nasza precyzja spada. Oczywiście rzucając rakietą klipujemy żyłkę, co sprawia, że powinniśmy osiągać kształt nęconego pola przypominającego linię. Trzeba pamiętać także o plusku, który może mieć efekt zarówno płoszący jak i wabiący ryby. Dużo zależy od samego łowiska i jego głębokości. Wreszcie do jednej z bardziej wyrafinowancyh taktyk nęcenia punktowego należy podanie towaru za pomocą cichej tyczki takiej jak Buschwaker. Są to jednak odległości bliskie od brzegu, ale efekt płoszący jest minimalny.

Niemożliwe jest bym dokładnie opisał wszystkie znane mi taktyki samego nęcenia jako jedną sekcję tego artykułu. Mamy jeszcze przecież takie podejścia jak budowanie ścieżek z pojedynczych kulek (PacMan) w różnych konfiguracjach – wzdłuż brzegu czy na otwartej wodzie na kształ gwiazdy. Możemy wyobrazić sobie lekko rozporszone, ubogie nęcenie kulkami nanizanymi na nitki pva, przy czym jedna z nich jest połączona z naszym zestawem. Są łowiska, na których ryby widziały praktycznie wszystko i przechytrzenie największych osobników może być nagrodą za wykazanie się nie lada fantazją.

Taktyka to nie tylko stopien rozproszenia naszego pola, to także wybór – nęcenia kulkami, zanętą sypką, a może ziarnami czy pelletem. Te wszystkie składniki można także mieszać łącząc ze sobą ich właściwości w celu uzyskania pożądanego efektu. Odgrywają one bowiem różne role w naszym polu nęcenia. Drobne, lekkie frakcje jak zanęta sypka, nie grzęzną w mule o ile uformowana kula rozproszy się w trakcie opadania. Niestety podobnie jak ziarna wabi to małe ryby. Pewną zaletą jest jednak to, że duże karpie nie są w stanie szybko się nasycić taką formą zanęty i muszą one dłużej przebywać w łowisku wydatnie zwiększając nasze szanse na złowienie kilku sztuk. Ograniczenie nęcenia tylko do kulek proteinowych, zwłaszcza tych największych rozmiarów będzie z kolei przepisem na maksymalizację selektywności. Nigdy jednak nie daje to 100% gwarancji takiego efektu, gdyż nie jednemu wędkarzowi udało się złowić karpia „handlówkę” na kulkę 24 mm.

Taktyka to nie tylko nęcenie. Owszem zanęta jest chyba najważniejszym składnikiem naszej pułpaki, bo wprowadza do niej cyprinusa, ale istotny jest też sam mechanizm główny, czyli jak jest w niej osadzona przynęta i jak ona działa. Jeśli łowimy w oczku pomiędzy roślinnością wodną za taktykę możemy uznać np wykorzystanie zig riga i łowienie w toni, na wysokości górnych partii roślinności. To przecież z takich miejsc karpie pobierają małże i ślimaki. W przypadku mulistego dna, czy niskiej wartswy glonów może to być kulka typu pop up lekko uosząca się nad dnem. Wreszcie mamy także łowienie powierzchniowe, które może być szczególnie wdzięczne gdy polujemy na wygrzewające się w letnim słońcu okazy. Taktyką może być także użycie podajnika od methody, który często przerzucany pozwala nam poszukać ryb, gdy analiza konfiguracji dna pozostawia wiele wątpliwości.

Myślę, że tymi przykładami dobrze zobrazowałem na czym polega taktyka. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że jej wybór zależy od kontekstu, który stanowi wytypowane miejsce. Sukces z pewnością zależy od korelacji pomiędzy obranym łowiskiem, a taktyką. Pozwala to nam wykluczyć absurdalne błędy takie jak zanęcenie łatwo toczącymi się po dnie kulkami stromego spadku. Byłoby to niemożliwe podczas wędkowania na chybił trafił.

Jest jeszcze jeden bardzo konkretny argument przemawiający za tym, że kwestii taktyki nie wolno lekceważyć. Myślę, że każdy jest przekonany, że na wodach PZW – dużych zbiornikach zaporowych, gdzie populacje karpii są małe taktyka w połączeniu z wyborem miejsca ma fundamentalne znaczenie. Jednak wiele osób igronuje ten fakt w stosunku do małych komercji twierdząc, że to wanny z rybami i wystarczy rzucić gdziekolwiek, czymkolwiek i jeśli nie mamy efektów, to znaczy, że gopspodarz wody o nią nie dba. No właśnie na komercjach jest dużo ryb, łatwiej je znaleźć, ale te najstarsze sztuki nie dają się łatwo przechytrzyć. To zupełna odwrotność dużych wód PZW, gdzie karpi jest niewiele, ale za to nie są one tak wprawione w wypluwaniu przyponów jak ich pobratymcy w stawach komercyjnych. Tak naprawdę w obu tych wodach mamy jakąś trudność, która sprawia, że musimy skonstruować naszą pułapkę adekwatnie do sytuacji i będą to zupełnie różne pułpaki. Wybierając taktykę tylko dlatego, że zobaczyliśmy ją w filmie na Youtube, ale w sposób niedopasowany do kontekstu naszego łowiska, możemy jak najbardziej przyblankować.

3. Dobór przynęty

Czas na chyba najbardziej kontrowersyjny punkt naszego programu. Dlaczego przynęta jest dopiero na trzecim miejscu? Przecież to ją pobiera karp i dzięki temu, że się na nią skusił ląduje finalnie w naszym podbieraku. Wyższość taktyki i doboru miejsca nad samym doborem przynęty może zaskakiwać. Jdnak spójrzymy na to od nieco innej strony – jeśli porządnie podejdziemy do pierwszych dwóch czynników sukcesu, to w następnej kolejności wystarczy nam tylko dobra przynęta.

Pytanie tylko czym jest dobra przynęta? Stojąc w sklepie wędkarskim widzimy nierzadko całe regały słoiczków przyozdobionych etykietami, obiecującymi znakomite efekty. Branża przynęt i zanęt bardzo mocno wchodzi ze sponsoringiem w świat produkcji Youtubowuch, blogów, prasy. Prawo niespecjalnie ogarnia w tych kanałach kwestię lokowania produktów. Nie dziwi zatem, że wędkarze kupują kulki o smaku czosnku, pikantnej kiełbaski czy skisłego masła i myślą, że właśnie to zagwarantuje im sukces, ściągając swoim wyśmienitym zapachem cyprinusy z najodleglejszych zakątków łowiska. Owszem, rybki chętnie na to wezmą i dobra kulka zrobi swoją robotę pod warunkiem jej prawidłowego umiejscowienia w łowisku w odpowienim kontekście znajdującej się wokół zanęty. Wcale nie trzeba mieć kilkudziesięciu pudełek nad wodą. Według mojej praktyki jest to wręcz niewskazane. Im lepszym karpiarzem się stawałem, tym mniej pudełek miałem ze sobą nad wodą. Prznęty z sezonu na sezon zajmują coraz mniejszą część moich karpiowych gratów, które zabieram nad wodę.

Jak wybrać zatem tę dobrą kulkę? Myślę, że najłatwiej będzie zacząć od omówić paradoksalnie najmniej istotnego czynnka, czyli koloru. Karpie mają bardzo słaby wzrok, a i często żerują w mętnej wodzie, co dodatkowo utrudnia posługiwanie się tym zmysłem. Owszem jestem w stanie uwierzyć, że kontrast z dnem może odgrywać rolę ułatwiającą lokalizację przynęty przez cyprinusy, jednak moje doświadczenia wykazują, że to ma znaczenie marginalne. Tylko na rzadkich zasiadkach konretny kolor o danym smaku łowił więcej i nie wykluczam tu kwestii przypadku, albo co bardziej prawdopodobne pozycji względem pola nęcenia. Tym samym sposobem możemy stwierdzić, że zapewne zdecydowanie ważniejszy jest jej smak. Tylko czy to na pewno jest prawda? Jeśli tak to jaki? Skisłe masło? Morwa? Czekolada? Czosnek? Jak powszechnie wiadomo, karpie mają kubki smakowe na wąsach i skórze. Są one oczywiście bardzo czułe umożliwiając spróbowania przynęty poprzez dotyk.

Wybór smaków w sklepach jest olbrzymi, począwszy od aromatów owocowych, orzechowych, ziołowych, poprzez tzw. „śmierdziele”, a skończywszy na autorskich mieszankach o nazwach w stylu „punkt G”, które ciężko z czymkolwiek porównać. Jedno z godnych uwagi podejść, to próba dopasowania się z tymi smakami do naturalnego pokarmu. Wybieramy krabowe, krylowe, halibutowe gdy wiemy, że łowiska są bogate w mięczaki i skorupiaki, na które karpie polują. Trochę trudniej zastosować tę teroię do aromatów owocowych i orzechowych. No chyba, że nad brzegiem zbiornika jest sad 🙂 Powszechny pogląd głosi, że aromaty owocowe i orzechowe sprawdzą się w łowiskach mulistych, gdyż będą wyróżniały się zapachem. Spotkałem się także z teorią, że gdy naturalny pokarm stanowi ochotka, wówczas powinniśmy próbować wpasować się ze słodkimi nutami. W praktyce nie potwierdza mi się żadna z tych teorii. Jeśli karpie wejdą w moje łowisko, to brania mam i na aromaty owocowe, jak i śmierdziuchy. Jeżeli wielu karpiarzy na łowisku doświadcza dobrego żerowania i mam okazję z nimi porozmawiać na co łowią, wówczas nierzadko dowiaduję się, że sprawdzają się wszystkie smaki, nawet leżące w dalekiej opozycji do siebie. No cóż, wniosek nasuwa się sam – mnożenie liczby posiadanych przez nas pudełek z przynętami przez kolory i smaki jest bardziej przepisem na komplikację sobie życia, niż skuteczne łowienie.

Dla mnie liczy się przede wszystkim jakość kulki – musi posiadać wartości odżywcze adekwatne do zapotrzebowania ryb w danych warunkach temperaturowych. W miesiącach zimnych, gdy woda ma zaledwie kilka stopni, a przemiana materii u organizmów wodnych jest spowolniona, ważna jest obniżona zawartość tłuszczy. Na pewno jest to z korzyścią dla ryb, ponieważ mają wówczas lżej strawny posiłek, a poza tym wydaje mi się, że zwierzęta poszukują wtedy właśnie takiego pokarmu. Gdy robi się cieplej, wówczas naturalnie poziom tłuszczów w kulkach musi być wyższy. To tak naprawdę cała filozofia – jeśli zamierzamy łowić z dna w wodzie, w której populacja raków jest ograniczona, wówczas na haczyk możemy założyć przynętę premium bezpośrednio z torby z której bierzemy te do nęcenia. Jeśli chemy się wyróżnić zapachem i smakiem na wodach mulistych i w ciepłych porach roku, możemy także skorzystać z dipów, w których kulki przeznaczone na włos są moczone wiele godzin.

Kulki mogą występować w trzech formach zbalansowania – tonące, pływające (pop up) i zbalansowane (waftersy). Generalnie jeśli dno jest twarde, pozbawione roślinności nie ma sensu specjalnie kombinować – wersja tonąca będzie prezentować się najbardziej naturalnie. Gdy jest miękko możemy sięgać po pozostałe 2 rodzaje. Przynęty o różnym stopniu zbalansowania możemy z sobą łączyć tworząc bałwanki, grzybki lub po prostu dwusmakową kulkę złożoną z 2 różnych połówek. Zawsze warto sprawdzić finalną prezentację takiego zestawu w przeźroczystym pojemniku lub przy brzegu łowiska.

Ostatnim kryterium, które możemy rozważyć to wielkość kulek. Teoretycznie rozmiar powinien zapewnić selektywność, lecz tak jak pisałem wcześniej, nie ma żadnej gwarancji, że mały karp nie połkie 24mm. Jednak zdecydowanie możemy ograniczyć w ten sposób brania karasi, które nierzadko nie są w stanie podnieść 90g ołowiu i zasygnalizować nam brania po samozacięciu.

Chociaż karpie najchętniej łowimy na kulki proteinowe, to nie jest jedyna przynęta. Sam chętnie sięgam po ziarna i muszę przyznać, że nie ustępują skutecznością. Mankament jednak jaki związany jest z tego typu przynętami to bardzo ograniczona selektywność. Na kukurydzę z pewnością skusimy płocie i leszcze, a ich hol (o ile zasygnalizują nam branie) 3,5 funtowym kijem nie dostarczy zbyt wielu emocji. Z tego samego powodu pozwolę sobie także pominąć fakt istnienia rozmaitego robactwa w wędkarstwie.

Reasumując, wszelkie doświadczenia moje oraz karpiarzy, których spotykam w te same dni nad wodą jednoznacznie wskazują, że przynęta musi być przede wszystkim dobrej jakości, poprawnie zaprezentowana. Prawdopodobieństwo, że przyniesie ona nam sukces zanacząco potęguje umieszczenie jej w odpowiednim miejscu i połączenie jej z odpowiednią taktyką – przede wszystkim nęcenia. To wszystko czym bombarduje nas rynek – rozmaitość kolorów, smaków, zapachów w praktyce ma drugorzędne znacznie. Jeśli przyblankowaliście zasiadkę i zrzucacie winę na karb właśnie tych parametrów Waszych przynęt, na 100% wyciągacie błędne wnioski z porażki i jesteście na dobrej drodze by błąd powtórzyć.

4. Przypon i haczyk

Zaszczytne, czwarte miejsce przypada tym dwóm elementom, których nie sposób rozdzielić. Myśląc o przyponie i haczyku mam na myśli dwie zasadnicze funkcje które te elementy spełniają. Pierwszą z nich jest prezentacja przynęty, drugą zainicjowanie prawidłowego samozacięcia.

Zacznijmy od kwestii prezentacji. Chcemy by przynęta zachowywała się naturalnie i była łatwodostępna. To oczywiście zwiększa skuteczność naszej pułapki i szanse, że cyprinus popełni błąd. Temat prawidłowej prezentacji jest bardzo szeroki i on także występuje w kontekście taktyki nęcenia. Zacznę od ciekawego przykładu dla zobrazowania swoich myśli. Wyobraźmy sobie, że pakujemy towar wraz z przynętą do siateczki PVA, wrzucamy idealnie w pożądany punkt. Co dzieje się pod wodą po rozpuszczeniu siatki i nadpłynięciu cyprinusa? Prawdopodobnie ryba ta zbliża się do kupi z pokarmem, przyjmuje pozycję wertykalną i z bliskiej odległości zasysa i wypluwa pokarm. Wówczas prawdziwie dobrą robotę zrobi nam krótki przypon, który jeśli zaczepi się o pysk, to z powodu swojej małej długości, przy najmniejszym ruchu karpia natychmiast wywoła efekt samozacięcia przez ciężarek. Zupełnie inaczej będzie się miała kwestia rozmiaru, gdy sięgniemy po kobrę i rozproszymy kulki wokół zestawu. Konkurujące ze sobą ryby będą zasysały je z większych odległości, co wymaga wydłużenia przyponu, gdyż zbyt krótki nie będzie miał nawet kontaktu z rybą.

Kolejny ważny aspekt prezentacji to miękkość przyponu – te wykonane z plecionek prezentują przynętę bardziej naturalnie. Niestety jak pokazują doświadczenia wędkarzy – stare ryby łatwiej je wypluwają. Sztywniaki pod tym względem są bardziej zdradzieckie. By uzyskać połączenie zalet obu materiałów można je po prostu łączyć – np. haczyk wiążemy do plecionki, która jest łączona z fluorocarbonem. Takie konstrukcje nazywamy combi rigami. Pewną kombinajcą, do której osobiście podchodzę nieco sceptycznie są sztywniaki, które mają pozwalające na rotację elementy np. krętliki, metalowe kółeczka, pętle. Przykładem jest popularny 360 Rig czy Hinged Stiff D-Rig. Tutaj uzyskujemy naturalność dzięki wielu obracającym się elementom. Muszę przyznać, że sam staram się wiązać przypony jak najprościej i naprawdę nie przepadam akurat za tymi konstrukcjami. Z pewnością podzielę się swomi sprawdzonymi sposobami i jeszcze dużo napiszę o przyponach. Dlatego nie będę tutaj tego tematu specjalnie zgłębiał.

Przypon, niezależnie od swojej długości, czy materiału użytego do jego zawiązania musi mieć swoją mechanikę. Przede wszystkim chodzi o to by jak najszybciej kierował grot haka w kierunku dolnej wargi ryby. Idealnym rozwiązaniem jest sytuacja gdy ryba nie wpina się kącikiem ust, lecz twardą, nierzadko kościstą środkową częścią dołu pyska. Efekt ten uzyskujemy zarówno poprzez odpowiednie zamocowanie przynęty czy to na włosie, czy na pętelce, którą zawiązujemy na trzonku, jak również poprzez dodanie obciążenia poniżej haczyka. Odpowiednie ułożenie obu elementów w połączeniu z materiałami pozwalającymi na szybką rotację spełni swoje zadanie – ryba w początkowej fazie wypluwania przynęty powinna mieć kontakt z odpowiednio skierowanym grotem, który zaczepi się i wywoła ukłócie, w reakcji na które ryba uniesie ciężarek i dozna samozacięcia.

Trzeba pamiętać, że na powodzenie wyżej opisanego mechanizmu wpływ ma ostrość haka oraz jego kształ. W zasadzie sam stosuję 3 rodzaje kształtów – Curve Shank (zerowy kąt pomiędzy osią grota, a oczkiem), Wide Gape (szeroki łuk kolankowy i oczko skierowane do wewnątrz) i Choddy (oczko skieorwane na zewnątrz). Myślę, że do grona skutecznych rozwiązań z pewnością zalicza się także Claw (charakterystyczny, V-kształtny łuk kolankowy), którego nigdy nie miałem w rękach. Traktuję go jednak pod względem zastosowania jako wariację Wide Gape. Będę opisywał dokładniej w kolejnych postach jakie zastosowania są tych haczyków i jakie przypony do nich wiążę. Ważne jednak jest to, że nie są one swoimi substytutami i każdy z nich należy mieć w swoim arsenale.

Ostrość haczyków należy kontrolować. Po każdym holu, czy nawet ściągnięciu zestawu na kamienistym dnie należy sprawdzić grot. Zestawy samozacinające zadziałają prawidłowo w przyapdku starych ryb o twardych pyskach, przede wszystkich z ostrymi haczykami. Zanm kilka marek, o których wiem są idealnie ostre, mocne i niepodatne na odkształcenia. Dodatkowo posiłkuję się Hook Doctorem. Zacięcie również poprawia brak zadziora. Osobiście uważam zadziory za relikt przeszłości i atrybut mięsiarza. Z haczyków bezzadziorowych rybę wypina się bajecznie łątwo i zazwyczaj nie ma ona śladu po ukłóciu. Doskonale wpisuje się to w ideę catch & release.

Podsumowanie

Jeśli wybieracie się na karpie i pierwsze co robicie to wyjmujecie nowiutką paczuszkę z przynętami, zakładacie je i rzucacie na losową odległość dokładając solidną porcję zanęty i przypon z ostatnio oglądanego filmu na Youtube, to owszem macie szanse coś złowić, ale na pewno możecie ten wynik poprawić. Najlepiej jest postępować według priorytetów z listy, którą Wam przedstawiłęm. W pierwszej kolejności badamy dno. Gdy wiemy już jak ono wygląda, myślimy jak zbudować pułapkę (taktyka). Następnie zakładamy po prostu dobrą przynętę, która odpowiada opracowanej koncepcji, jest właściwie zbalansowana i dopalona w razie potrzeby. Dobieramy adekwatny przypon, nęcimy i zarzucamy (lub wywozimy). Te czyności nie są proste, mało tego, zajmują sporo czasu i opóźniają moment wygodnego uplasowania się w fotelu. Warto potraktować je jak swojego rodzaju inwestycję, która zwiększa szanse na to by zasiadka obdarzyła nas pięknymi rybami i wspomnieniami. Wędkujmy świadomie, wyciągajmy wnioski, pogłębiajmy swoje doświadczenie! Takich wypraw Wam życzę!